Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach porozstawiał przybory do poobiedniej czarnej kawy.
Sąsiad nasz, p. Feliks, który lubił aluzje polityczne, powiedział wówczas:
— To wszystko robota księcia Światopełka-Mirskiego. Powywracał kalendarz do góry nogami, z jesieni zrobił wiosnę i z tego, broń Boże, wyjdzie jakaś bolesna konstytucja!
Zasiedliśmy dokoła paru stolików na werandzie, a moja żona z p. Elżbietą zaczęły rozlewać kawę w filiżanki.
Jedna z pań, która już nieco frisait la quarantaine, z melancholją patrząc na białą pianę, powstającą w kawie z topniejącego cukru, mówiła jakby do siebie:
— Gdyby to w życiu człowieka choćby na chwilę powtórzyć się mogła taka druga kwiecista wiosna!
Ale pani Emilja, mniej więcej tych samych lat osoba, zaprotestowała:
— O, ale nie z jednej strony tylko, jak na tych jabłonkach! Taka trocha mi nie wystarcza! Chciałabym się odmłodzić w całości — i to naraz, z dziś na jutro — w pełni! Wczoraj lat sześćdziesiąt — jutro dwadzieścia, nie! ośmnaście.
— Co też tym kobietom do głowy przychodzi — rzekł mąż pani Emilji. — To naruszałoby przecież logikę i ekonomję natury!
— A cóż mnie obchodzi logika natury...
— Powiedz, logika wogóle... — odparł ze śmiechem mąż Emilji, przyzwyczajony do fantastyczności swej połowicy.