Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ponieważ widzę, że mam do czynienia z człowiekiem honorowym, więc sub rosa opowiem panu moją historję. Przed półrokiem jadąc z Kijowa do Warszawy, zapoznałem się z czarującą kobietą. Wiem o niej wszystko oprócz nazwiska. Korespondujemy poste restante — pod znakiem posiadacza pewnej monety bankowej numer taki a taki. Owóż wyznam, że oddawna chciałbym wiedzieć jej nazwisko, ale nie chcę prowadzić śledztwa, żeby jej nie skompromitować. Nie mogłem żadną miarą zbadać tej sprawy. O ile wiem, mąż tej pani nie zna zupełnie jej tajemnicy. Sądziłem, że to właśnie on — i miałem szczery zamiar porozumieć się z panem w sprawie rozwodu lub czegoś w tym rodzaju. Żałuję bardzo, żeśmy obaj padli ofiarą pomyłki, a zwłaszcza pan...
— O, to bagatela — rzekłem i prosiłem cnego gospodarza, aby się wywiedział, który Łącki jest zarządzającym jakiejś cukrowni, w której pani B. posiada kapitały.
Byłem już zupełnie uleczony, gdy po paru dniach zjawił się we dworze w Skaliskach jegomość, siwy jak gołąb, który mi się przypominał, jako znajomy, i istotnie przemawiał głosem znajomym.
— Proszę pana dobrodzieja, a to niebo pana tu sprowadza. Bo to mama p. Emilji ma u nas w cukrowni kapitały i właśnie mam tu dla niej 1631 R. i 17½ kop. Ja pana znam, bo pana kiedyś u niej widziałem, a właśnie mi p. Hieronim ze Skalisk pisze, że pan tu jest; to ja w te pędy do pana — i proszę się pokłonić ode mnie p. Emilji