Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się mogę. Wchodzę do przedpokoju, gdzie zdejmuję palto i futro — i gdzie zaczynam wkońcu miłe ciepło odczuwać, idące od obfitych drew, płonących w wielkim kominie.
Podaję służącemu kartę i proszę o jej oddanie gospodarzowi.
Gospodarz, mężczyzna lat trzydziestu kilku, w swobodnym zimowym kostjumie domowym, bacznie mi się przygląda (pewnie mnie zna) i pyta z wyszukaną (aż zanadto) grzecznością:
— Czym mogę panu służyć?
Jeszcze nieco przemarznięty, czuję, jak ciepło zwolna rozgrzewa moje ciało i robi mi się nad wyraz przyjemnie; chciałbym przez wdzięczność gospodarza uścisnąć, ale sytuacja nie pozwala.
— Przybywam tu w sprawie dyskretnej, osobistej — mówię głosem, jeszcze nieco ochrypiałym z zimna — ale pełnym powagi. — Czy mogę pana prosić o dziesięć minut rozmowy?
— Służę — rzekł gospodarz, prowadząc mnie przez gabinet swój do sąsiedniego pokoju, zapewne kancelarji, sądząc z gromady ksiąg gospodarskich, kluczy, szpicrut, kijów, latarek i t. d.
Przechodząc przez gabinet, ukłoniłem się zdaleka trzem panom, którzy siedzieli przy zielonym stoliku i pewnie z gospodarzem grali w winta. Widocznie grę przerwałem.
— Czym mogę panu być użyteczny? — rzekł gospodarz... — Ale przedtym — dodał — pan jest zdrożony, możeby pan się napił czego gorącego? może pan zechciałby co zjeść?