Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwłaszcza pewnego razu obudziła się we mnie szczególna chęć, aby iść na maskaradę. Pięć tygodni minęło już od tej sceny — i zaczynał się karnawał.
Pewnego ranka był u mnie Michał Z., gorliwy bywalec wszelkich zabaw publicznych — i powiedział mi:
— Byłem wczoraj na maskaradzie. Zbliżyła się do mnie maska, która mi tak powiedziała: Ty znasz Stanisława B. Powiedz mu zatym, że Emilja jest na niego bardzo rozżalona, że ją opuścił tak nagle, bez wyjaśnienia.
— Bez wyjaśnienia! — zawołałem. — Wyjaśnienie tu niepotrzebne. Ona wie doskonale, dla czego to się stało. I cóż dalej owa maska?
— Owa maska zniknęła i odeszła. Ale w parę chwil potym inna maska zbliżyła się do mnie i rzekła: Jeżeli zobaczysz p. Stanisława — to powiedz, że mu Łącki się kłania.
— Łącki! toż to ironja bezczelna — to wyzwanie umyślne!
Tak się nazywał człowiek, o którym nic pewnego nie wiedziałem, ale którego raz zastałem u Emilji. Właśnie miał wychodzić; widziałem go w przedpokoju; była szara godzina i nie mogłem dobrze rozróżnić jego twarzy. Ale zapamiętałem nazwisko; co ten człowiek robił u Emilji — nie wiem; był to podobno administrator jakiegoś majątku w Lubelskim, gdzie Emilja miała pewne sumy.
Tak mi mówiła Emilja i nie miałem żadnego