Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z powrotem, a w oczach mu zabłysły szczególne ognie...
— Niech się pan na mnie nie gniewa — dodał znacznie spokojniej. Ja panu niecałą prawdę powiedziałem. Tak, ale jakże miałem po światach obnosić swój wstyd i nieszczęście?... Widzi pan (zaszeptał) — ja byłem półtora roku w domu obłąkanych; i to ja panu określiłem jako powody rodzinne... Bywają sprawy rodzinne — bardzo szczególne... bardzo... I wyleczyłem się, zupełnie wyleczyłem... Pan mnie widział: czy pan domyśliłby się, że ja jestem warjat? Doktór przy pożegnaniu mi powiedział: „Panie Janie, pan jest dziś zdrowszy ode mnie!“ I to wszystko wie pan przez kogo (mocno ścisnął mnie za rękę)? Przez tę kobietę. I co za dziwne zdarzenie! Pan mię wysyła, do kogo? Do niej. Pierwsza osoba, którą zobaczyłem po wyjściu stamtąd. Czy pan rozumie (ach, żeby ten człowiek puścił już moją rękę!) — czy pan rozumie, co się ze mną stało, kiedym ją zobaczył? Oszalałem na nowo — do szczętu oszalałem. Rzuciłem się na nią — chciałem ją zamordować. Tak, to prawda. Ale szczęściem, że mnie wypędzili: stróż — bardzo mocny chłop — i drugi jakiś furman. Dopiero na ulicy wytrzeźwiałem, ale kiedym wrócił do hotelu — straszna gorączka rzuciła mi się na mózg i całe ciało. Byłem blizki delirjum. Sprowadzono doktora, a pewien znajomy zatelegrafował do matki... Moja dobra, święta, ukochana matka (tu ręce złożył, jak do modlitwy, wyzwalając mnie z kleszczów) czuwała nade mną dzień