Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsze i raz na zawsze powrócić do pana Wincentego — czy też, mówiąc po mieszczańsku, oświadczyć się pannie — i poddać się wymogom społecznym?
Bo wiedziałem już, że niema wyjścia. Przeczuwałem niebo słodyczy, ale dostrzegałem też czarną stronę tego nieba. Nie będę o tym wspominał, gdyż na naszych zebraniach u Wincentego instytucję małżeńską takeśmy do cna obgadali, obciosali, obstrugali, że byłem raczej przygotowany na najgorsze, niż na najlepsze — rezultaty. Nikt z większą niewiarą nie przystępował do tej sprawy, którą, niewiadomo dla czego, ludzie nazywają wielką sprawą. Gdybym chciał określić, jakie było moje główne uczucie w tym momencie, to powiedziałbym, że było to uczucie szyderstwa, połączonego ze strachem wobec nieznanego...


∗                              ∗

Gdym tak pewnego dnia rozmyślał, pisząc listy w sprawie Czernihowskiej — usłyszałem naraz gwałtowne dzwonienie. Otworzyłem drzwi — i oto do mego przedpokoju weszli kolejno: stróż domu, chłop olbrzym białowąsy, w kubraku, który był niegdyś szaro-zielony; nieznajoma, niemłoda kobieta w łachmanach jedwabnych, wreszcie Elfryda...
Widok ten zadziwił mię razem i ucieszył. Elfryda, z twarzą zarumienioną od wiatru wrześniowego, w niebieskim płaszczyku, robiła na mnie wrażenie świeżo rozkwitłej giencjany... Śród tego stróża — zacnego bardzo, ale mało wytwornego czło-