Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Razu pewnego rano do furtki nauczyciela podjechała bryczka. Na bryczce siedział tęgi, wysoki jegomość, — nigdy nie widziałem go w liczbie gości sąsiadów, — z powierzchowności aktor lub śpiewak, wygolony, z całą grzywą kędzierzawych włosów, z wielkim kwadratowym czołem, z grubemi zmarszczkami w kącikach ust, dumnie wysuniętą naprzód dolną wargą, z pogardliwemi oczyma pod zwieszającemi się naukos, jak u Rubinsztejna, powiekami. Nie widząc nikogo wokoło, przyjezdny przez czas pewien siedział w milczeniu na bryce i rozglądał się na wszystkie strony. Na turkot podjeżdżającej bryczki z ogrodu wyszedł nauczyciel, w swojej granatowej bluzie, z łopatą w ręku. Zakrywając się ręką od słońca, długo wpatrywał się w przyjezdnego. Potem, widocznie, poznali jeden drugiego. Przyjezdny zręcznym, silnym ruchem zeskoczył z bryczki, nauczyciel pobiegł na jego spotkanie i pocałowali się.
Szczególnie wzruszony tym wypadkiem był nauczyciel. Krzątał się, biegał od swego przyjaciela do chłopa, zdejmującego z bryczki walizę i inne rzeczy przyjezdnego, i od chłopa znów do swego przyjaciela. Wreszcie obydwaj w towarzystwie chłopa z rzeczami, poszli do domu, przyczem nauczyciel prowadził przyjaciela, objąwszy go za plecy i miłośnie zaglądając mu w oczy.
Przyjezdny był wyższy od swego przyjaciela o całą głowę! szedł lekkim i sprężystym krokiem, właściwym ludziom, przywykłym do posadzki lub do sceny. Na ganku spotkała ich blondynka. Z gestów