Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zupełnie niespodziewanie musieli jednak jeźdźcy pozostać na popasie jeszcze dwa dni.
Przy siodłaniu konia, niosącego na grzbiecie wory z żywnością i korzeniami dżeń-szenia, wynikła walka pomiędzy zwykle potulnym dżegetajem a Mongołem.
Koń stawał dęba, bił przedniemi nogami, wierzgał i chrapał, nie pozwalając nałożyć na siebie siodła.
Czultun odrazu odrzucił kulbakę i rzekł do Henryka:
— Źle! Ten koń musiał skaleczyć sobie grzbiet...
— W jaki sposób? — zdziwił się chłopak.
— Widocznie, nie dopatrzyliśmy, że rzemienie worów ześlizgnęły się z kulbaki i podczas biegu zdarły koniowi skórę... — objaśnił Czultun.
Złapał konia i chciał obejrzeć go, lecz dżegetaj nie dawał się. Obracał się wkółko, jak szalony, szczerzył zęby i groźnie potrząsał dużym łbem.
— Sajn! — mruknął Czachar i, odwiązawszy arkan od siodła, zarzucił rzemień na szyję koniowi. Zdusił, podbił nogi wierzgającemu dżegetajowi i obalił go. Szybko spętał nogi i zaczął oglądać grzbiet. Znalazł tam sporą ranę. Okazało się, że siodło pod ciężarem worów pękło i odłamek drewna pokaleczył konia.