Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziałem się o pani Lyons, doktór Mortimer bowiem grał z nim w karty do późnej nocy. Przy śniadaniu wszakże zawiadomiłem go o swojem odkryciu i spytałem, czy zechce towarzyszyć mi do Coombe Tracey.
Zrazu zapalił się do tej wycieczki, a po namyśle uznaliśmy obaj, że, jeśli pojadę sam, wyniki wyprawy mogą być lepsze. Im formalniejsze będą odwiedziny, tem mniej z pewnością się dowiemy. Zostawiłem tedy sir Henryka w domu, nie bez wyrzutów sumienia, i wyruszyłem w drogę.
Przybywszy do Coombe Tracey, kazałem Perkinsowi wyprządz konie i rozpocząłem pytać o ową panią, którą wybadać miałem. Nietrudno mi przyszło znaleźć ją — mieszkała na głównej ulicy, w bardzo przyzwoitym lokalu.
Służąca wpuściła mnie bez ceremonji, a gdy wszedłem do pokoju, pani, siedząca przy maszynie Remingtona, zerwała się z uprzejmym uśmiechem. Spostrzegłszy wszakże, iż przybyszem jest nieznajomy, zasępiła się, usiadła na miejscu i spytała mnie o powód odwiedzin.
Na pierwszy rzut oka pani Lyons robiła wrażenie niezwykle pięknej kobiety. Oczy i włosy jej miały jednaką barwę kasztanu o gorących blaskach, twarz, zlekka piegowata, o żywej cerze brunetki, jaśniała rumieńcem takiego delikatnego odcienia, jak zaróżowione płatki wewnętrzne róży herbacianej. Zachwyt tedy, powtarzam, był pierwszem, doznanem na jej widok, wrażeniem.
Lecz niebawem budził się krytycyzm. Była w tem obliczu jakaś subtelna wada — pospolity