Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzę; pyszne miejsce do konnej przejażdżki galopem.
— Takby się oczywiście panu zdawało; a niemało ludzi przypłaciło już życiem to mniemanie. Czy dostrzega pan jaśniejsze zielone kępy, rozsiane gęsto po tej płaszczyźnie?
— Dostrzegam; wydają się żyźniejsze niż reszta obszaru.
Stapleton roześmiał się.
— To jest wielkie trzęsawisko Grimpeńskie — rzekł. — Jeden fałszywy krok przynosi tam śmierć ludziom i zwierzętom. Wczoraj dopiero widziałem, jak wszedł w nie kucyk i już się nie wydostał. Przez długi czas jeszcze łeb nieboraka wystawał nad trzęsawiskiem, dopóki się zupełnie nie zapadł. Podczas wielkiej suszy nawet niebezpiecznie przechodzić tamtędy, a po niedawnych deszczach jesiennych, to miejsce wprost straszne. Ja jednakże potrafię dotrzeć do samego środka i powrócić. Tam do licha! Oto i drugi nieszczęsny kucyk!
Coś brunatnego rzucało się i szarpało śród zielonego sitowia. Potem wystrzelił w górę kark długi, wyprężony w śmiertelnym skurczu i przeraźliwy krzyk rozległ się po moczarach. Zdrętwiałem z przerażenia, mój towarzysz jednak miał widocznie silniejsze nerwy.
— Utonął — rzekł. — Już go trzęsawisko pochłonęło. Dwa w przeciągu dwóch dni; a może ich zginęło znacznie więcej; przyzwyczajają się chodzić tam podczas suszy i nie dostrzegą różnicy, dopóki trzęsawisko nie pochwyci ich w swoje kleszcze. Szkaradna miejscowość.
— A pan jednak może ją przejść bezpiecznie?