Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jan Clayton wyszedł z miną wielce zadowoloną, a Holmes zwrócił się do mnie, wzruszając ramionami i uśmiechając się żałośnie.
— Ot i pękła trzecia nić nasza i nie posunęliśmy się ani o krok naprzód — rzekł. — Co za przebiegły łotr! Wiedział numer naszego domu, wiedział, że Henryk Baskerville zasięgał mojej rady, wyśledził na ulicy Regenta, kto jestem, wywnioskował, że zauważyłem numer dorożki, że odszukam woźnicę i dlatego podszył się tak zuchwale pod moje nazwisko. Watsonie, mówię ci, że tym razem mamy godnego nas wroga. Zaszachował mnie zupełnie w Londynie. Życzę ci lepszego powodzenia w Devonshire. Ale nie jestem bynajmniej spokojny.
— O co?
— O ciebie. To paskudna historja. Paskudna, Watsonie, i niebezpieczna, a im więcej się z nią zapoznaję, tem mi się mniej podoba. Tak, mój drogi, śmiej się ze mnie, ale daję ci słowo, że będę bardzo rad, jak cię znów ujrzę zdrowego i całego tu, w tym pokoju.