Strona:A...B...C... (Eliza Orzeszkowa) 021.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nawet pijak ślusarz płacić jej pragnął monetą innej wprawdzie natury, ale która niemniej posiadała dla niej cenę wysoką. Ilekroć, wracając z miasta, wchodziła na dziedziniec, człowiek ten nie wiedzieć skąd zjawiał się także. Czy, ujrzawszy ją przez okno, wypadał z szynku lub wysuwał się z za węgła domu, u którego próżniaczo godzinami przesiadywał, lub w lepszych dniach swoich przerywał ślusarską robotę i wychodził ze swego mieszkania, dość, że zawsze, z zegarkową regularnością, gęsta czupryna i niskie, ciemne czoło pochylały się przed nią, a żółte obrzękłe wargi wyciskały na jej ręku głośny pocałunek. Był to w gruncie rzeczy obrzydliwy pocałunek pijaka, którego ślady bezwiednie prawie i co najprędzej ocierała z ręki, który jednak brylantem wpadał do jej serca. Jak brylanty, radością świeciły jej oczy, gdy przyniosła i pokazała bratu pół tuzina śnieżnych nowych koszul, któremi zastąpiła tamte..., drące się w kawałki. Tego dnia także do czarnego zawsze swego kapelusza przypięła gałązkę sztucznych kwiatów... Teraz na ludzi patrzyła śmiało i spokojnie; ale był w mieście jeden szczególnie człowiek, z którego spojrzeniem, ilekroć spostrzegła go, spotkać się pragnęła, chociaż usiłowała o tem nie myśleć.
Był on dla jej ojca bardzo dobry w czasie długiej jego choroby, widywała go wtedy często, słuchała rozmów, które z uczonym pedagogiem prowadził — potem przybył na pogrzeb i, gdy chwiejąca się szła za trumną, rękę jej oparł na swojem ramieniu. I nic więcej pomiędzy nimi nie było, ale