Strona:A...B...C... (Eliza Orzeszkowa) 017.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodem będąc, ale zresztą milczało, bo nie było w niem nadziei.
Rumieniec zgasł na twarzy Joanny, oczy jej i usta przybrały wyraz szczególnej powagi. Po chwili milczenia ciszej, niż przedtem mówiła, odrzekła:
— Mój Mieczku, ty wiesz dobrze, że byłoby to dla mnie marzenie zbyt wysokie... Doktór Adam był dla nas bardzo dobry w czasie tak długiej choroby ojca... i powiem ci szczerze, że wydaje mi się on ideałem człowieka. Ale właśnie dlatego, że tak jest, wiem, iż nie myśli o mnie i nie pomyśli nigdy...
Pochyliła głowę i dokończyła cicho:
— Tylko widzisz... miasto nasze takie ciasne... ludzie tu wszystko jedni o drugich wiedzą i czasem spotykać się z sobą muszą... więc chcę, aby on wiedział... że ja... wiem dobrze, iż między nami nic nigdy nie będzie, ale chcę... aby wiedział, że zasługuję przynajmniej na jego szacunek...
Podniosła twarz i przez szybę okna patrzyła wgórę, wysoko, jakby w niedoścignionej oddali widziała jakąś tęczę idealną, która zawisła nad szarym jej życiem. Mieczysław wydobył szyję z krochmalonego kołnierza i spuścił głowę. Palce jego bębniły wciąż po kościstych kolanach, usta nieco się rozwarły. Trudno byłoby powiedzieć, czy smutny czuł się, znudzony, albo jeszcze senny. Nagle zapytał:
— No, a ileż ci płacić będą?
Joannę zapytanie to obudziło natychmiast z zamyślenia, czy marzenia. Wesoło znów powiedziała bratu, że zarobek jej będzie niewielki, jednak w ich wspólnem życiu zaważy wiele. Zresztą to tylko po-