Strona:Żywe kamienie.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wydostali się niebawem w ludu zgiełkliwość odpustową i śpiewne obwoływania się kupców. Najwięcej jednak gwaru i ścisku rozbrzęcza się w długim ulu sukiennic.
Tu jakbyś w tęczę wstąpił: mrużą się powieki przed kramów barwistością i weselą oczy. A kupcy z nad ław swoich napędzają chęci:
„Piękne czółka, pasy i ciżmy sprzedaję! — Mieszki, wacki i jałmużnice! — Alcbanty dumne na kobiet piersi!“
Skroś tłumu przepędza baba szkapinę objuczoną i zanosi się wołaniem:
„Świece z wosku płomieniste wiozę. Świece! A każda ci nocą jak ta gwiazda betlejemska zapłonie!“
Zgoła, tumult wrzasków czyni się naokół. A niech ścichną na chwilę te głosy, rozlegają się pomruki czarnych mnichów:
„Chleba! Dla dominikanów chleba!“
I wtórzą temu dzwonki ich torb.
To rojenie się tłumów nie z popłochu, a w bezpiecznem zażywaniu targów, zaciekawiło oczy goliarda. A niech się w tłumie oczy rozciekawią trochę, wraz i zgiełk pragnień w człeku się budzi, niczem w skupnia duszy, oraz ta niecierpliwość chęci, — jak to w ludzkim roju.
Oto wprost na niego idzie dziewka strojna; nuruje w rzece ludu, jak ta rybka w kolorach godowych. Ledwie ją zoczył, już mu powabniejsza w oczy skacze: strojem głowy wabliwym kolebie się nad