Strona:Żywe kamienie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w miasto, chociaż przychodzę powiadać rzeczy najcichsze. Daruj mi, panie, zamęt, jaki wszcząłem, i tę ranę twoją. Dziękujęć za życie, któreś mi dziś przedłużył.“
„Daj ci Boże — na lepszą dolę.“
Uważnie przyglądają mu się te oczy dobre.
„Za bękartów jakiego rycerza błędnego gotówbym was uznać, waganty, spotkawszy gdzieś na gościńcach świata, — za liczne jego potomstwo z cyganką może. Rozmaite bo sztuki umieją cyganie... Duch zasię po ojcu w was pewnie... A i nie dumne wy zresztą, jak bękarty.“
Czuł goliard, że i w niego tu coś trafia; żachnie się tedy.
„Kędyż więc pójdę? gdzie się podzieję? co temi czasy uczynić z sobą mam?! — gdy panowie duchownego i rycerskiego stanu stracili dziś doszczętnie serc swoich ciekawość bezkorzystną.“
„Pluń tedy na ich korzyści, — i chodź ze mną.“
„Dokądże to?“
„Szukać Graala.“
Goliard w zdumieniu aż w tył odstąpił, bacząc zezem: czy gada doń człek przy zdrowych aby zmysłach? Widzi: bary jak u niedźwiedzia, że ta główka rycerza na nich maleńką się aż wydaje, — właśnie jak u niedźwiedzia; oczy zaś równie małe, niczem w futrze tamtej bestyi srogiej, — i dobre; nie można powiedzieć inaczej: dobre! Odgaduje więc w nim raczej wielki upór myśli, przydatny żołnierzowi, niźli zmysłów niełady.