Strona:Żywe kamienie.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Bunt jest we mnie! — zachłysnął się jakby mnich przy jej dzbanie. — I hardość! A pierś moja jest pełna gorzkości!“
„Gdzie słodycz twoja, mnichu, ogrójec twych cichych pacierzy? Gdzie miłość twoja wszystkich rzeczy świata w słońcu i kolorach? Dlaczego wyrzekłeś się jednak doznań wśród nich i czynienia? Dla kogo w ten grób wstąpiłeś milczenia?!... Gdzie radość twa dziś jedyna? gdzie najszlachetniejszem winem upojenie? gdzie żywe płonienie w ogniu piersi własnych?!“
„Dla niej!... przez nią!... przy niej!...“ — zaszlochał mnich, czując w sercu swojem, że żadna to pani śmiertelna.
Że nie Praca to nawet, lecz jej rodzica chyba, duszom postokroć piękniejsza — i święta.
A gdy się podjął z ziemi, śród chudych krzewin klasztornego sadu, dziwnie się uwysmuklał postacią zakonnika; rzekniesz: wystawiał się ciałem — spłonionemu duchowi za świecę obiatną.
I wskroś, poprzez splecione na oczach dłonie, widzi (przypominając słowa mistrzowe), jak tam, w górze...

rozpłomieniona w krąg wieczystych żarzy
Stoi on
a...“

Wonczas poczuł mnich w sercu swojem:

że i on się począł od tej świętej twarzy.“

Więc jej imienia nie szukał w pamięci.