Strona:Żywe kamienie.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w trzony pędzli własnych. A że zwolniony z pętli wiążącej go do księgi, więc w nagłym wyskoku radości i swobody zakręcił się po celi, zafurkotał połami habitu. Ale tańczyć brat Łukasz nie umiał wcale. Więc rozkracza tylko nogi pod kutą zakonną i, niczem kukła drewniana, sztywno przerzuca ciężar ciała z jednej stopy na drugą. I kręci się tak w kółko, wymachując w tryumfie garściami pędzli.
Przeor tym pląsom jego bynajmniej nie przygania:
„Nie powiem ci dokładnie, w którem to mieście cesarstwa się przytrafiło, że ksiądz młody po obrządku wyświęcenia chwycił w objęcia matkę swą i zatańczył z nią przed ołtarzem — na tem weselu swojem. I, choć to bardzo zgorszyło dominikanów, biskup miał w oczach łzy błogosławiąc tej matce: „Takichby nam księży najwięcej: Boga radośników!“
„Oh, z matką bym ja swoją..!“ — wyrzuciły się ramiona mnicha w tęskliwości nagle aż upojnej.
„Nie poruszaj grobów spokoju. I tajemnic onej trumny, które znam ze spowiedzi i powiadań twoich.“
„Żonglerów, żonglerów to opowieści sprawiły wszystko, co się z nią w życiu stało! Słabe są bardzo serca kobiet.“
„Nie poruszaj grobów tajemnicy. Grzech czai się zawsze w weselności natury kobiecej.“
„A przedsię, jam krew z jej krwi!“ — zamyślił się mnich z bezwiedną przekorą.
„Pacierze za jej duszę mów! — odgadywał przeor tego zamyślenia treść. — Nie tkliwy, lecz