Strona:Żywe kamienie.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

....
jak tu drzewiej bujnie było,
a jak rabio ninie,
drze-wiej! — czasu bożka Pana,
w Bachowej kontynie!“...

Eheu!...“ — wywiało oto z jaru szlochem i zawyciem, pod słyszne w tej chwili gony zamieci... W pieśni gęślarza Panek tak biegł przez pola z ciałem nimfy ostatniej. Eheu!.. eheu!..“ — słychać jakby wciąż, pod raci jego tupoty dalekie.
Przeczuć to ślepych zatajona w duszach władza przypomniała goliardowi tak niesamowicie tę pieśń. I targnęła go całem ciałem, by zwrócić twarzą ku ruinie. Lękiem oczu szukać mu każe dziewczyny — tam, na wieku sarkofagu, śród kolumn.
I stężał cały w zimnej grozie czoła, — zdrętwiał w bezoddechu chwili.
Ujrzał z daleka coś, jakby czarne śliskie powrósło na piersiach śpiącej dziewczyny. I skrętny w oka mknieniu ruch spłoszonego na ziemię gadu.
Krzyknął goliard tak przeraźliwie, że aż zagłuszył w tej chwili grzmoty dalekie. Wąż kijem przezeń uderzony wymignął się na razie z pod tego ciosu, by za chwilę dopiero załamać się w sobie i zbroczyć, — czarny w swej juchy purpurze jak to zło samo: a najstraszniejszy niemotą swoją.
Aż się ozwało coś wreszcie na ulgę nieomal w tej niemej pogrozie śmierci. — Potwór bezmiarów zawarczał w chmurze; zagruchotało coś po niebie całem, jak gdyby skały conajcięższe stoczyły