Strona:Żywe kamienie.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz gdy się zerwał do niej, odwiała wstecz, — jak tamte. Lub może tak mu się tylko wydało w tej rozchwiei błysków i migotań południowej pory. Bo, gdy niedawno, w bluszczu ciemnej kaskady, zdała się tylko cieleśniejsza barwą od tamtej w kamieniu, tu się tak wyzłaca promieńmi, tak nasrebrza powietrznemi fiolety, tak się zgoła upowietrznia cała, — że zda się prawdziwie, jak tamte prządki słoneczne.
Rozchwiała się na kibici jej szyja i główka śród ramion wzniesionych, jak pąk w rozchyleniu pierwszych płatów kielicha. I zdawać się mogło, że między jej rękoma nad głową rozsnuwają się tęczą nici złudy wszystkobarwne, że w tych ramion kwietnem ku górze rozwarciu trzepoce się motyl w kielich zabłąkany.
Gibkością jest cała. A z pod tak wiotkiego stanu wystawia prężnie długą nogę jelenia: do tańca stęp bierze. Zanim ją taneczne poniosą skrzydła, już się ku wzlotom podejmuje noga niecierpliwa, — a tak miękko, tak chwiejko, jakgdyby nie łydka i stopa, lecz białe strusie pióro wiało tam. I już tylko palcami drugiej stopy ziemi się trzyma; bo gdy dłońmi powietrze, jak skrzydły, teraz trąci, to, zda się, sfrunie i porwie za sobą kokosz zaczepna!
Ale łudzi tem tylko i omamia.
W rytmy ciałem się rzuca, jak w obłoczne puchy; w tańca lotnej kołysance zwiewa snu podmuchem i snu kaprysem nawraca. A gdy w tych pląsów labiryncie przewinie tuż, tuż obok kolumny, wówczas fala dreszczów nagła tak w tył przegnie