Strona:Żywe kamienie.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem: zagania, zawiewa... Próżno się o to pisklę siostrzane troska, gdy jastrząb na nią tu spada. Ku niej to pewnie Panek pędzi w parskaniu i kopyt tupocie, bo Cykady z kryjówek swoich ślą jej na gwałt zazdrosnych ostrzeżeń plotki i sykania natarczywe:
„Cyt-cyt!.. Cyt-cyt!..“ — słychać naokół.
A ta mała jeszcze tu swywoli, jeszcze ją obskakuje psotnie! Zaś w tych jej pląsach jest taki upór rytmu, że, choć bezgłośne, tętnem samem śpiewają:
„Wciąż się siostra czegoś lęka, — boi, — nad czem sama u krosien..!“
Na ramiona ją snadź siostra schwyciła w nagłości chwili, ustami cisząc pewnie jej usta niedobre; gdyż jednego już tylko promienia światłością, by skrzydłem rybitwy, ponoszą się śmigle w dal — w ogromnym nagle niepokoju rozedrganych liści, w ich skardze i szemraniu, w rozżalonym szumie popłochu...
Liris je schłonęła — pod te szelestne nieukoje osin i szum łanów dalekich.
Obłok na błękity nawiany płynie żaglem cienia po tych dalach, jakgdyby struny smętu zatrącał przelotem, wygarniając wszystkie współdźwięki utęsknień, zatajone śród południa cisz. Aż buczenia bąków odezwały się w murawie, ni to organowych dudów pierwsze zaciągi na basie. Po chwili wysokie skrzypki pszczół rozżaliły się wokół i wielotysięcznych muszek zbrzęki zgodne w ogromnej rozchwiei słonecznych wyiskrzeń...