Strona:Żywe kamienie.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ścierał z czoła ten czar i urzeczenie, jakie nań rzucił jej bałwochwalczy tu krzyk. Ale czynił to daremnie. Oczy wędrownego poety, — jak źrenice mnicha w godzinę cudu, — zdołały widzieć przed sobą już tylko świat inny.
Oto kłoda marmuru w bruzdach; popatrzysz: opony to widoczne fałdy na kadłubie, u góry bark się wyznacza, ramienia osada, a u piersi podruzgotanej cytary ślad. Niczem trzon kolumny zwalonej, wrósł pochyło w ziemię ten tułów z przyrosłym do piersi szczętem lutni. — On to pewnie sam, który za siebie i Muzy pacierze tu brał, promieniem boskiej pogody dotykając czoła wybrane.
Za chwilę klęczał goliard prawdziwie u ołtarza, który odnalazł w środku tych ruin. I na marmurowej tafli jego, u samych stopni, głaszcze dłonią kształty tańczącege Pana z fletnią. I szepcze do się słowa pieśni, śpiewanej jakby pod fletni wtór: Faune! nimpharum fugantium amator“... A choć Śmiech był w tym pacierzu pogańskiego ołtarza, i radość, a rąk klaskanie — winnicom i łanom na błogosławieństwo taneczne, — taka rzewność ogarnęła goliarda, że, przysłoniwszy czoło ciężkim rękawem klerka, zapłacze bodaj w tej chwili:
„Nasze-ż to, nasze skoczki bachowe! jego to wszak kształtem i duchem cieszyć chcą serca człecze po grodach, — jakby wszystkim trudom człeczym na błogosławieństwo taneczne!..“
I, z tym rękawem wciąż u czoła, potknął się niebawem, jak o kulę, o głowę ze spiżu zielono-