Strona:Żywe kamienie.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale przeor chustą znów je płoszy, powiadając, by nie przeszkadzały bratu Łukaszowi.


Acz z księgą na kolanach, już jej przeor dawno ponoć nie czyta, — spostrzega mnich po niejakim czasie. Kierował się ojca wzrok gdzieś przed się i, jakby mury celi przenikając, wpatruje się bacznie w to widzenie dalekie; a czoła uwagą nasłuchuje w ciszy — wnętrznego chyba głosu. Więc mnich pędzle odrzuca i ostrzy pióra. Rychło mówić pocznie z przeora, a wtedy pośpieszać trzeba z zapisywaniem. Nierad powtarza słowo niedosłyszane, a rozpytywaniem zmylony w toku, zasmuca się bardzo i mówić całkiem przestaje.
„Pora nam, bracie Łukaszu, przystąpić do ostatniego już, przy Bożej pomocy, rozdziału księgi. Niech nam wybaczą mistrze, niech się nie pogniewają poeci, żeśmy lichem słowem i pędzlem mnichów podjęli to dzieło — na klasztoru chwałę. Nie gotowem zawsze mistrzostwem doktorów zdziałane ono było, nie przy Muz codziennej pomocy, jak u poetów, — lecz w godzinach Łaski. Ileż to razy daremnie zawisało twe pióro nad kartami księgi; nieme były usta moje: ponurzony bywał duch nawałnością trosk, nie wylatywała gołębica z serca, które zawarł smutek... Aż nastawał ten dzień najradośniejszy, kiedy wszystko w nas weseli się i woła z Dawidem: „Gotowe serce moje! Boże, gotowe serce moje: będę śpiewał i grał...