Strona:Żywe kamienie.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani, a za nią, jak ten wąż, z pod spódnicy ukrycia wypręża się znagła jej łydka śmigła.
W spomnieniu zaledwie ośmielał się zobaczyć, co wówczas do obejrzenia było. Po raz setny wywoływał i odtrącał od się to kuszenie. Aż się targnęły oba kułaki mnicha na wszystkie w myślach kobiety:
Bestiae bipedales!.. Viperae pessimae!..“
A szatan śmieje się z tych szamotań swego łupu pod pazurem kobiecej chuci.
Bunt podjął wreszcie kark mnicha i wysztywnił go na klęczkach. I za pacierze, które stygły na wargach, przyniósł mu tę przestrogę świętego Augustyna: „Nie dawaj duszy swej kobiecie!.. De carnibus tuis abscinde illam!“
Poderwało się ramię. A co śmignie sznur i uderzy w krwawą już na grzbiecie pluchę, nowy węzeł zadzierga mnich na nim zębami, by się do żywego mięsa dosmagał, djabła samego w ciele dochłostał.
Frate!..“ — usłyszy nagle nad sobą jakby pod bębnów głuche nagle uderzenie.
I ręka od szponu mocniejsza powściągnie mu ramię.
Frate! za co ty mnie tak smagasz? Ja na twą duszę jeszcze nie nastawałem. Kogóż bo tu wlec do piekieł? Z kim się tu borykać? I o co, duszo mizerna? Ty skaczesz w smołę ognistą sam, a głową w dół, jak ta żaba w bagno. A zmaganie się z duszą, z rozdwojoną w człeku żądzą, jest naszej natury potrzebą. Bacz, jakoś to poniżył w sobie rycerski grzech pana Lancelota, który — przez żonglera