Strona:Żywe kamienie.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo sobie dziś bałwanów! Ten ze swoim aż na dźwierze kościoła wtargnął... Wytropią i was dominikany, — poczekajcie tylko!“
Nie śpieszył się płatnerz z odpowiedzią, acz ramię już w jego stronę wyciągał i te dwa palce na uwagę wystawiał:
„Z żonglerami się włóczysz, — rzecze wreszcie, — więc znasz pewnie opowieści o Renardzie? Wiesz, kim jest on lisiur, wilczycy wysłannik, który — gdzie wilk nic nie zdoła, — lisem trzebi wszystko uskrzydlone?.. Otóż, śród przygód tych baśni wszelakich, opowiada się tam i o tem: — jak to ze szponów lisa wyratował żórawia rumak szlachetny. I przez grzęskie bagna przeniósł rannego ptaka na ląd nowy. — Wiesz kogo oznacza ten rumak? czem jest bagno ono? kim żóraw? Wiesz, kim jest wilczyca?...“
Oburącz przysłaniając sobie uszy, oddala się od nich czemprędzej linochód, mrucząc, że nie ciekaw tych bluźnierstw plugawych, zatajonych, dla kacerzy w opowieściach tamtych! — że dziś i żonglerzy nie ważą się ich wygłaszać po piekarniach.
„Bo po piekarniach wyciąga już tylko długie uszy pochutliwa ciekawość kobiet!“ — odwarknął za nim płatnerz.
A że go za fartuch niecierpliwie pociągnięto, więc zwróci się do rybałta u nóg swoich:
„Rumak on, — nie przypomnę jakiem imieniem zwie się w baśni, — oznacza właśnie: ono rycerstwo boże, które rodzajowi człeczemu ratuje żórawia przez trzęsawiska. Zaś żóraw...“