Strona:Żywe kamienie.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czoło żelazem czerwonem... A że w dzień waszego pobytu to i owo zwykło ginąć z kramów i po piekarniach...“
„Będziesz świadczył może?!“ — doskoczy do niego z nagłym impetem któryś z rybałtów.
„Boże zachowaj! Dla mnie: niech ci wszystko służy.“
„Zarobione sztuką!“
„Tee!.. taką, czy inną sztuką... Naprzykład, ta szkatuła franciszkańskiego kwestarza: owo na waszym stole? Zna ją przecie miasto całe. Albo owa księga pod ścianą — srebrem okuta?.. Już biegały mnichy na ratusz, że opatowi benedyktynów zginęła księga kosztowna...“
„Tańczyłaś u benedyktynów?!“ — wrzaśnie w tej chwili goliard jakby ze snu nagle ocknięty.
Aż się płatnerz zdziwił, na kogo gniew ten. I obziera się na wsze strony po izbie. — „Niemasz jej tu przecie,“ — uspokaja tymczasem goliarda któryś z żaków.
Inny znów przygląda się smętnie jakowymś ciżemkom i pończoszkom niewieścim dobytym z zanadrza. Skoczek bachowy od strojnej pani na rynku zarobił, żak w kości wygrał, — ale nie uwierzą temu na sądach. Powiedzą, że od jakiej radczyni za lubość przy studni dostał i — że żak — oćwiczą na goło.
„Masz!“ — obdarza tem wszystkiem dziewkę u beczki.
„Szukaj głupszej.“