Strona:Żywe kamienie.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nazbyt już podejrzliwe oczy rybałtów, baczące na ruch jego każdy.
Aż się zmieszał stary.
„Podejmcież goliarda z ławy. Niechże rzeknie co, gdy już gadać zdoła.“
Lecz on już się sam podźwignął było w zasłuchaniu, — o żaków dusze był goliard zawsze bardzo zazdrosny. — Rozpoczął wszakże nie od tego, o co go tu nagabywano. Głos zasię miał zrazu bardzo słaby:
„Niedobrzem czynił, narzuciwszy się wonczas na rycerzy. Nie o kęs lepszej doli i ludzkiego uważania oszczekiwać mi się było na rynku, jak temu psu o gnat... Dotknij, lekarzu, piersi: zbyła dawnej gorącości, dla której wszystko z życia było owo — psim gnatem ledwie, bo substancyi dla się szukała tam!..“
Wyrzucił ramię w górę, jak ten mnich na kazalnicy.
Stropił ten gest srogi żaków; ku niemu kierują teraz swe oczy. A on zbliżając się ku nim, targa na sobie płaszcz i szatę, — wystawia pierś nagą jak ten pokutnik przed ołtarzem:
„Czuję, zbyła dawnej gorącości w łaknieniu! Stygnie w niej on płomień dążenia ku rzeczom, które są z ducha!... Za was to, — żaki! — pierś swoją lekarzowi wystawiam, skoro nas tu nowemi nauki zleczyć pragnie. I jakież to użyźnień moce? jakie soki? jakie skrzepienia obiecuje on jabłonkom dusz waszych młodych, by przedsię nie zakończyły na okwiecie? Wiary-ż to kielich przychyla wam do