Strona:Żywe kamienie.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

U Muz były myśli tedy: wielkie poema o Czyścu i Piekle snuć dalej chciały. Zaś to ich rozpłomienienie i pęd wnętrzny niemocen człowiek wstrzymać w sobie do woli. Tylko djabeł potrafi cały ich rozpęd w człowieku przetargnąć z ponośliwych sfer ducha w grzęskie męty spraw kobiecych. A wtedy piekło na ziemi się iści, gdy chuci niepokój uzasobni się w żarliwość wewnętrzną. Wonczas też, co przypadek pod oczy podsunie, — osobliwie gdy to będzie rzecz nowa, — ściąga na się całą tę pasyę wnętrzą. Tak pies podszczuty wpada z miejsca w szał zażartości, gdy ujrzy przypadkiem rzecz jeszcze niewidzianą.
I oto stoi pośrodku izby ta dziewka, przystrojona, jak jeszcze nie widziano kobiet. Niby to w szacie, — myśli goliard, — a pierśmi i na tyłach wypukła, w pasie cienko spętana, szyją goła, od łokcia ku dłoniom nie ma wcale — nic! Sprośność sama! — podjudza się patrzeniem, — tem półodkryciem wabliwsza stokrotnie, niźli ciało gołe; a wonnością olejków pragnąca się dowabić, dołechtać ku ostatnim pożądliwościom mężczyzn — chyba wszystkich! — myślał. Na psie wesele wyszła ta miłośnica jego! — przez innych przystrojona sprośnym wymysłem mody w te przepychy królewskie — jemu na srom, biedzie jego na urągowisko!
Oto idzie naprzeciw niego uśmiechnięta tem pytaniem.
„Nie pięknam-ż?“
Ale goliard nie widział już jej chyba wcale, bo tylko temi nastroszonemi brwiami wyzierał z pod kap-