Strona:Żywe kamienie.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I zakuka rybałtka niską nutą swego śmiechu; aż się strzęsła jej pierś.
„Chcesz bym tak chudziutka się stała?“
Wystarczyło śmiechu, by się wzburzyła wartka krew skoczki.
„Ach ty!“ — szepcze grubą pieszczotą.
I zwinnym rzutem wgarnie mu się w ramiona — całem ciałem, bo i nogi jego nogami jakoś oplata, powojem osnuwa, wtula się w pierś, przyhołubia... I sączy mu w usta jeden pocałunek bez końca, by nie miał ni czasu ni mocy do rozmyślań nad tem wszystkiem.
Gwałtowne poszczęki ostróg i miecza dały się nagle słyszeć od stołka przy beczce. Ledwie to usłyszy skoczka, a ręce jej jakby coś targnęły przed sobą.
„Jam wolna!“ — krzyknie w stronę herolda. A słyszeć się to dało, niczem jastrzębia głos po lesie: w tak ostre echa rozbijał się jej bas w pisku kobiecej pasyi. „My tu wszyscy ludzie wolne!“...
„Bacche!..“ — dzikim wrzaskiem odkrzykną jej się rybałty na hardy wtór.
I zerwą się z ław, w górę podniosą czarki.


Gęślarz tymczasem zagonił się za karczmarką, dziewką jak piec rozłożystą, twardą i śliską. „Tożbyś ty świerszczem grającym mógł się przytulić do tego komina!“ — drwią z niego żaki. On czyni przecie te zaloty nie dla się tylko, lecz jakby kamratom