Strona:Żywe kamienie.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kupców juki i wory, — owszem, — chwalić. Baczyć natomiast, by rycerz nie brał takiej żonki w łoże, na jaką mu herold nie pozwoli. Ogłupili ich przecie do tyla!
„Wiodła niegdyś Muza rycerzy i na boje święte! — myślą smętnie żaki. — Hej, gdzie te czasy! Milsza dziś na zamkach heroldów Muza. Onaż to zaparła przed wagantami wrota zamkowe i opactw furty.“ —
Dziwi się goliard obecności takiego pana w waganckiej gospodzie i jego zaczepności od pierwszego słowa. Więc zezem baczy na skoczkę. Ona żachnie się ramionami, chcąc tem pewnie powiedzieć, że go siłą tu przecie nie ściągała, komu zaś jej taniec nazbyt do głowy uderzył, sztuki to sprawa, a nie czyja. „Takie zaś gbury, dodaje, są zawsze najbardziej przylepne ze wszystkich zalotników, bo się w nich krew rusza na gnuśno: długo i cierpliwie. Więc czekają z łapą na mieszku pełnym.“
„Ciszej mów..!“ — zgrzytnie goliard. I przytwierdzi ten nakaz białkami oczu.
By za chwilę twarz poczerwieniałą oburącz przysłonić.
Opanował się jednak wobec zapatrzenia kamratów. I, kładąc jej rękę na dłoń, mówi:
„Posłuchaj, coć rzekę. Gdy Blancaflora z Florą posprzeczały się o kochanków, w sprzeczkę sióstr wmieszały się ptaki: za poetą opowiedział się słowik, za rycerzem papuga.“
„To też, prawią żonglerzy, Blancaflorę rychło pochowały ptaszki,“ — przerwie, klepiąc go po policzku.