Strona:Żywe kamienie.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzutna?!... Ledwiem ci je kupił w sukiennicach!... Ciżemkiż one i pończoszki strojne gdzie?!“
Zgoni po raz drugi i zdzieli łapą ciężką, miotnie jak tłomok w bramę domostwa. Aż się zatrzasnęły wreszcie wrota i ścichły za niemi skowyty bólu.
Ciągnęli panowie męże żonki swe do się, na one łoża wysokie, pod te baldachy a pierzyny ludzi osiadłych. —
Tam też szukać o tej porze wszystkiego, co stateczne w mieście. Na ulicach i wagantów już nie znajdziesz: pilno im było przepijać po gospodach zarobki dzisiejsze. Tu i owdzie spotkasz tylko rozwrzeszczane bandy młodzi grodzkiej. Choć ledwie co dziesiąty gębę gdzie w kufie umaczał, spoili się dziś wszyscy do onego szału urągania wszystkiemu, przed czem czapkowali wczoraj. Osobliwą radość sprawiało im teraz drzeć się przed temi oknami najpoważniejszych ojców grodu, skąd rozlegały się krzyki kobiet karconych. Księża i mnichy jakby się pod ziemię zapadli, by ich który, co się wczoraj kajał, nie zapytał o zdrowie dobrodziki. Oto wyrostek jakowyś odyma się przy dziewce grubej, pokazując niby ludziom, jak to kroczy przez miasto srogi ksiądz kanonik cum sua matrona. A tłum ryczy z uciechy.
Zadziorne i szczwane wejrzenia ma teraz młodzież grodzka, jakoby pełne sprośnych tajemnic cudzych i trefnego z nich szydu. Gdzie wdowa jaka mieszkała, która za mąż wydać się rada, gdzie panna nieprawicza, gdzie rogacz cichy, który kukułczęta