Strona:Żywe kamienie.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za rytmem kroków dziewczyny, jak za werblem na przedzie, wkracza szparko młódź rycerska cała.
I wielki rumor panów powstaje w kościele.
Goliard przypadł nagle ustami do stóp świętych jednej z onych postaci we wnęce dźwierzowej. Przysłania się płaszczem i kapturem, by nie widziano, co się z nim w tej chwili dzieje; ani że mu coś raz po raz głowę podrzuca na długie zapatrzenia się w tamto lico pod baldaszkiem z kamienia. Ujrzał bowiem w jej oczach cichych Bożego miłosierdzia mnóstwo wielkie...
Tu pod murem srogo dudniło powietrze od potrącań spiżu, jakby od rozorganiań się onych chórów anielskich na wieżycach obu. A co jedna wieża swym basem wyhuczy, druga wyższą nutą wraz podejmie i rozgłasza, rozdzwania:
Kędyż wam?.. Kędyż wam?.. — w wielką ciszę grodu dzwon bije fary na roki sumienia.
Kędyż-bo?.. Kędyż-bo?.. — wtórzy druga wieża — sumień są roki, serc waszych sędzie?
Kędyż Odpustu znajdziecie orędzie? —
Kędyż się zgarną człecze wszechcierpienia?...
I wybiegło to dzwonne załkanie hen, za mury grodzkie, na pagórków cisze, nad lasów ciemne morza w dali, — nad wagantów wolne po świecie drogi. — I rozprasza się w jasnej toni przedwieczerza.
Nieme zaciszenie legło nad grodem.
Kędyż wam?!.. Kędyż wam?!.. — jękły znów, nieukojem, skołysane serca spiżów obu.