Strona:Żywe kamienie.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojman, miecz nad nim złamać, zbroję i przyodziewek zedrzeć i w nagości stworzenia mistrzowi oddać. A ma być tak: — w pręgierzu na rynku przez ludzi pohańbion, na kole łaman, po rąk odjęciu końmi na pal wwłóczon, spalony ma być za żywa na zwykłem miejscu kaźni.
Niech Bóg ma w swojej pieczy cnotliwych mieszkańców dobrego grodu Naszego. Amen.“ —
Na wtórne Amen skołysały się tłumy w westchnieniach.
Wówczas herold przybił do muru kościoła pismo z pieczęcią uwisłą i przytwierdził nad niem czerwoną rękawicę króla.


Pośrodku opustoszałych sukiennic zwalił się tymczasem ktoś na klęczki. „Odpuść nam winy nasze!“ — jękło w nim wraz z tym przypadem do ziemi. Ciemię wygolone, szyja po bary widna i biały sznur w trzy węzły oznaczały brata franciszkanina. Trędowaci, spłoszeni trąby łoskotem, zbili się w okół niego w stado owiec.
Tuż za nimi, jakby w ziemię z przerażenia wrosły, stał rycerz sam.
Gdy nad głową jego przelatywało pobudką zawołanie królewskie, otrząsł z siebie natychmiast brzemię melancholii; sprężył się w sobie, samych mięśni nagłem ubojowieniem, gotów wraz do porwania się na schwał — dla grodu i króla. Lecz gdy