Strona:Żywe kamienie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za onym kęsem miłosierdzia, jaki jest w dobrem słowie człeczem.
Więc rzecze im:
„Baczcież mili, jakżeście to wy stokrotnie szczęśliwsi od Hioba starozakonnego, który zapalczywości gniewu pańskiego lamentem się jeno obwoływał z barłogu beznadziei żydowskiej. Dla was że to, chrześcijany! Bóg syna swego na mękę dał, więc i na wasze, pomnijcie! uleczenie: aby się szczęśliwość jak morze rozlała, gdy się pokuta dopełni.“
Dźwigać się jęły ku górze te karki doziemne. I ta pełgaczy chmara, niczem szarańcza za żerem nieustannie podrywna, sprężać poczyna szyje ku wejrzeniu górnemu, by chociaż raz oderwać oczy od ochłapów na śmietniskach.
Takie jest dobrego słowa miłosierdzie.
I garną się z wdzięcznością pod ramiona braciszka, tulą się do habitu jego. Dotyka brat dłonią białą te pełne wrzodów i jam oblicza.
„W obrzydłości pogrążeni, wskrześniecie z uśmiechem młodzieńców, a między chóry anielskie powiodą was za ręce najpiękniejsze panie!..“
Zatliwszy tak rojeń płomyki po duszach jak piekło ciemnych, aby płomień wiary w nich rozgorzał, przysłoni brat twarz swoją. I wymadla w dłonie on żal przed Przenajświętszą Panną na niepohamowanie gniewu Pańskiego, który smutkiem, nędzą, cierpieniem i wielkiemi szkody ciała kara wciąż i wciąż!..
Udzielił się jakby ten smęt i rycerzowi stojącemu opodal. Owiał duszę tak mocno, że zdmuchnął mu