Strona:Żywe kamienie.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się purpurą ich żył zabarwiły chyba? Lub, w płomienistych, jak twoje, włosach noszone, takich pań myślami rozgorzały niegdyś? Lub, nakoniec, zdobiąc takie jak twoje palce, czyniły z onych rąk kobiecych płomieniste rózgi miłowania i zazdrości. W takich rękach i kamień najtwardszy, a przeczysty jak dyament, przekrwawiłby się chyba i rozgorzał na rubin!.. Użala się przecie tą biadą prorok Ezechiel sam: — Dałem manele na ręce twoje, a łańcuch koło szyje twojej i wieniec klejnotny na głowę twoją. I ozdobiłem cię złotem i srebrem, i oblokłem cię w bisior i w szatę wzorzystą i w rozmaite farby...“
A mówiąc to, czynił goliard mimowoli takie ruchy rękoma, jak gdyby w te drogocenności wszystkie przyoblekał ją oto — w wielkiej szczodrobliwości poety.
„Ba..!“ prysło, niby druga bańka mydlana, na wzdętych usteczkach dziewczyny.
Goliard tymczasem, jak gdyby już ją przystroiwszy, ramiona na piersi krzyżował i w tył się nieco odchylał, dla przyjrzenia się uklejnoceniu temu:
„...I stałaś się piękną bardzo wielce, — byłaś doskonała w ozdobności mojej!..“
„Baa..!“ — uderzyła ku górze trzecia bańka mydlana, — nie wzgardliwie przecie tym razem, lecz w smęcie, lecz w żalu...
On zaś przychylał się do jej ucha:
„...A ufając w piękności twojej... wystawiałaś się każdemu mijającemu...: — przepowiada prorok nawet sam! — Takie to z klejnotów wasze szczęście i niedola nasza“.