Strona:Życie dwutygodnik. Rok III (1899) wybór.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

olbrzymiego wichru uderzeniem i głos potężny, dźwięczny rozlega się donośnie:
— Wzywajcie mnie w godzinach bólu i rozpaczy!
Kobieta słucha, słucha i nie wierzy swoim uszom. A potem ją ogarnia jakaś trwoga rozkoszna.
— Kto to mówi — kto to mówi? pyta, a serce drży.
I znowu tensam potężny, lecz bliższy, dźwięczniejszy głos:
— Wzywajcie mnie w godzinach bólu i rozpaczy!
Zawichrzyło się pomiędzy kolumnami i drżący las z rubinu zakręcił się, zalśnił krwawo. Kolumny chowają się jedne za drugie, mięszają się ze sobą, a gwiazdki okrągłe, złote, lśniące jak małe słońca, dźwięcząc, z cicha, powolnie spadają, jak puch śniegowy w biały, zimowy dzień; spada ich coraz więcej — już płyną złotą rzeką.
— To słowa boże, to słowa boże!
Kobiecie łzy tryskają z oczu w uniesieniu, dusza się z niej wyrywa, czuje się tak malutką!
O, Boże — o, Boże — o, dobry, wielki Boże!
Bezmiar szczęścia, rozkoszy świętej ją ogarnia: Czy ona tego warta? A ona nie wierzyła!
Więc On jest — więc On jest?
Strach ją chwyta olbrzymi.
— Wzywajcie mnie w godzinach bólu i rozpaczy!
Oh, jaki zamęt okropny powstaje! Jak dziwnie brzmi ten głos, jak blisko — jak surowy! Dlaczego tak niezwykle się zmienił? Więc się gniewa? — Oh, Boże, Boże, ja nigdy nie wierzyłam — ty wiesz! Ja byłam grzeszna, ale jam tak cierpiała — o, przebacz mi, jam twoja biedna niewolnica! O, przemów, przemów, nie karz, wysłuchaj — przebacz!
Ale masy błyszczące roztopionego złota zawirowały szybko w dzikim podmuchu wiatru, zahuczały potężnym, głuchym, stłumionym jękiem — wirują coraz szybciej...
— A teraz będzie sąd.