Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ognikowi stacji. Potrącano go, potykał się i sapiąc srodze, zdyszany dopadł nareszcie zbawczych schodów. Zanim dopadł odruchowo spojrzał jeszcze w górę — już tam biegały w ostrych podrzutach białe promienie reflektorów, szukając czegoś w czarnej czeluści nieba.
Pierwszą myślą senatora, gdy się znalazł w bezpiecznem podziemiu, było straszne przypuszczenie, że z powodu tego głupiego alarmu, który mu się wydał teraz najoczywiściej fałszywym, jak było już tyle razy, oraz ciemności — ona gotowa całkiem nie przybyć do margrabiny... To go zgnębiło. Ze złością oczekiwał na pociąg i nie mógł się go doczekać, ze złością patrzał na gromady żołnierzy, wałęsających się po stacji. Wszędzie ich pełno — któż u djabła właściwie jest na tym froncie? Ze złością stał w ścisku, trafiwszy na dobitkę do wagonu z samymi Anglikami. Żołnierze byli dobrze podpici i przytupując do taktu okutemi buciorami, ryczeli swoje Tipperary. Odezwała się w nim niechęć rasowa, nawet nie z epoki Napoleona, ale nienawiść prastara z czasów Dziewicy. Oczywiście — przyjechali się bawić. Anglja markuje wojnę — niech się leje francuska krew. Anglja nic nie robi, oszczędza swoją flotę i czeka końca, żeby w momencie likwidacji być najsilniejszą... Senator w strapieniu swojem zapomniał, że nie dalej jak tego rana zwymyślał na schodach własną konsjerżkę, która mu wyplatała o Anglikach dosłownie to samo.
Gdy po półgodzinie ostrożnie wylazł z pod zie-