Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ruszyłem ani tknąłem ich biura łączności z wywiadem francuskim, bo koalicja nie ma u nas jednej centrali, jak nie ma jednolitego dowództwa na froncie. I przez to biuro dotrę nareszcie do Francuzów, których osaczam napróżno od dwuch lat. Wpadają od czasu do czasu podrzędni agenci, którzy sami mało wiedzą i żadne najwymyślniejsze metody badania niewiele z nich wycisną. Cała satysfakcja, że się którego powiesi — i tyle. Ale teraz — ohoho!...
Dyrektor van Trothen usiłował odezwać się, bąknąć parę słów uznania, żadną miarą nie można było teraz milczeć. Ale kurcz zwarł mu szczęki, przenikliwe zimno sączyło się po krzyżu. Więc mruknął coś pod nosem, udając, że go pochłonęła gra. Wpatrywał się uporczywie w szachownicę. Pierwszy ruszył z miejsca jego czarny koń i zaczął się wałęsać po szachownicy. Potem wszystkie naraz figury generała posunęły się naprzód o jedno pole wprost, nawet laufry. Chciał ująć i poskromić konia, ale prawa ręka zacisnęła mu się kurczowo w pięść i żadną miarą nie mógł jej rozprostować. Lewa ścierpła w dłoni i palce straciły czucie. Całą swoją istotą wyczuwał na sobie ciężkie spojrzenie generała. Niepodobna było zwlekać ani o sekundę dłużej. Dźwignął głowę, roześmiał się i spojrzał wesoło w twarz partnera.
— Ciekawa kombinacja — co?
— Bardzo ciekawa. Wydaje mi się, że teraz nic nie zdoła uratować pana od mata.