Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to przed stu laty powstała wizja mistrza, ona była jego muzą — natchnieniem. Pojawia się gdy zabrzmi pierwsza melodja Korjolana, a gdy przegrzmi finał — znika. Jest niewiarogodna, nierealna, to myt kobiety, ach, na ziemi takich niema... Tętni, huczy gniewem, grozą wieje finał uwertury.
Cisza. Grzmot oklasków, ocknienie. Kobieta-bóstwo budzi się z ekstazy, otwiera oczy. Gdy w nie spojrzał, ciął go przez piersi jak brzytwą rozkoszny ból zachwycenia.
— Dwie minuty, pięć! Zaraz dojdzie... Jednego się tylko boję, panie komendancie. Gyroskopy z ostatniego transportu nie wszystkie pewne... Może zejść z linji...
Szum w uszach wzmagał się, waliło serce. Komendant czuł w sobie dolegliwy ucisk czegoś obcego. Oddech rwał się, pierś pracowała w podrzutach, z przerwami, jak obluzowany motor. Ale mijała senność, wracała potrosze władza myślenia. Co to było przed chwilą? Co mu się przyśniło?
...Korjolan... Ona... I zaraz potem wojna, ta sama, która trwa jeszcze i teraz. Niemożliwe!... Cóż, że niemożliwe — tak jest i już. Tarł sobie czoło, poziewał. — Zatrułem się. Co oni mi sprzedali? Rito, już jestem ukarany za złamane słowo... Daruj mi i ty...
Nagle podoficer Stuhr wzniósł do góry oba ramiona i, nie odrywając się od peryskopu, załomotał butami po stalowej płycie.
— Jest, panie komendancie, jest! Hurra! Gott strafe England!