Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaświeciły dookoła jak wyszczerzone zęby, gotowe kąsać, miażdżyć, pożreć kruchą drobinę łodzi. Szalał w nich urągliwy śmiech żywiołu nad odwagą i wolą człowieka. Wszystko dokoła stało się złe, chmurny zmierzch i wicher, i fala, i smugi śniegu, zacinające ostro. We wnętrzu statku zajęczały, zawyły ze strachu jego żywe głosy — nigdy tak nie skarżył się Diesel, nigdy jeszcze tak złowrogo nie zawodziły śruby. Pompy załkały spazmatycznie, upust motoru hałasował jak w obłędzie.
Jakże szybko minęła władza czarownej trucizny... Moment samoomamienia, nic więcej. O gorzka nędzo Niemiec! Nie masz już, biedna ojczyzno, nic rzetelnego, nawet w aptece. Udane podobieństwa leków, podrobione marne ersatze, które dają zaledwie chwilę zapomnienia. To bezczelne oszustwo wzbudziło w nim szał wściekłości. Od dwuch tygodni woził ze sobą skarb fałszywy, przemagał się, walczył z pokusą, a gdy nadeszła najgorsza godzina i uległ — oto go masz. Zaklął głośno ostatniemi słowy, nie bacząc na sternika, ale ten zachowywał się jak głuchy, nawet nie spojrzał na komendanta.
Twardy, zlodowaciały śnieg przelatywał poziomemi smugami. Przecinali pas nawałnicy i znów otwierało się czyste morze. Raz po razu ogarniał ich zamęt śnieżycy.
— Panie komendancie, trawler pracuje za prawą burtą naskos, prawie wprost.
— Co za bzdury, nic niema!