Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i z zachwytem wlepiali w nią oczy. Patrząc na te świeże twarze, na kurtki, getry, rogate furażerki barwy bleu-horizon, upojony melodją mowy ojczystej, o której już niemal zapomniał, Claude zatracił się, wahał się między wzruszeniem pamięci z jakiegoś prastarego bytu a odrazą do realizmu obecnej chwili. Pomąciło się w nim wszystko.
Jeńcy prowadzili wpoprzek polany głęboki rów odpływowy ku rzeczce, która znaczyła się opodal wikliną i wierzbami, byli uwalani w czarnej ziemi, wymizerowani, ale nie bez humoru. Co chwila któryś rozśmieszył Ritę jakimś konceptem, co chwila wszyscy razem wybuchali śmiechem, na polanie było wesoło. Claude nie rozróżniał co mówiono, wciąż tylko dobiegało doń słowo — mademoiselle. Patrzał chciwie, nadsłuchiwał, ale strzegł się zdradzić swej obecności, zanic nie wyszedłby na polanę.
Trwałoby to dłużej i bodaj bez końca, gdyby stary landszturmista nie warknął wreszcie na tę zabawę. Rita skinęła im głową, wszyscy przyłożyli dłonie do furażerek, a jeden czarny chłopaczyna, najmniejszy ze wszystkich, na pożegnanie ujął jej rękę, potrząsnął i ucałował z niejakim szykiem. Na to wszyscy wznieśli okrzyk podziwu i uznania i jak jeden ruszyli gromadką za piękną panią, landszturmista warknął znowu i chłopcy wrócili do łopat. Claude uciekał nagwałt, żeby zdążyć na gościniec przed Ritą.
— Panie doktorze! Panie doktorze! Niech pan sobie wyobrazi...