Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście, cieszę się — zdawkowo odpowiedział Borowicz.
— A czy Henryk mówił panu, że jak najprędzej chciałabym się z panem widzieć?
— Owszem, wspominał. Jestem zawsze do usług.
— Co panu jest?... Znowu spleen?
— O nie, bynajmniej. Nawet przeciwnie. Nareszcie nie spleen.
Milczała chwilę. Widocznie zastanowił ją ton jego słów.
— Co pan teraz robi?
— Nic ważnego.
— A miałby pan teraz czas, by zobaczyć się ze mną?
— Czy mam przyjechać?
— Nie. Ewaryst zaraz wraca, a ja chciałabym pomówić z panem swobodnie i bez świadków. Po prostu przyjdę do pana.
— Jakto do mnie? — przestraszył się.
— Całkiem zwyczajnie. Chyba, że pan ma jakieś trudności?...
— Ależ bynajmniej.
— Więc można?
— Bardzo panią proszę.
— Zatem do widzenia. Będę za dwadzieścia minut.
Odłożyła słuchawkę, a Borowicz stał jeszcze przy telefonie przez dłuższą chwilę. Nie rozumiał co się z nim dzieje. Powiedziała: — Po prostu przyjdę do pana... Było w tym coś nieprawdopodobnego, kryło się w tym coś, co swoją treścią przekraczało wszelkie przewidywane możliwości.
Wszedł do swego pokoju. Jeszcze nigdy nie wydał się