Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może zrobił jakieś nowe świństwo. Albo wykryła, że się za jej plecami wdaje z owym oszustem Miszczakowskim.
To wydawało się najprawdopodobniejsze. Ale tym razem nie powinna była liczyć na pomoc. Owszem, Borowicz z całego serca pragnął, by Ewaryst znowu znalazł się w takiej sytuacji, jak wówczas.
— Popełniłem wtedy błąd nie do darowania — myślał — należało nie jechać do Iwanówki, nie zawiadamiać Bogny. Opóźnienie starań o kilka dni wystarczyłoby z całą pewnością do zamknięcia tego bydlęcia na dłuższy czas w więzieniu.
Malinowski miałby to, na co zasłużył, a Bogna uwolniłaby się od tego człowieka. Byłaby wolna...
— A cóż by mnie z tego przyszło? — przychwycił siebie.
Jakże ciężko mu było dziś przyglądać się własnej udręce. Tak, to brak woli życia, woli zdobywania. Brak odwagi decyzji.
Stanął przy oknie. Na dole ludzie wyglądali jak małe zabawki. Tuż pod oknami o jakieś dwadzieścia kilka metrów niżej od parapetu leżały gładkie, twarde, betonowe płyty chodnika.
— Jestem meduzą, bezwładnie leżącą na fali — przypomniał słowa Henryka i zaśmiał się.
Zapukano do drzwi.
— Do pana telefon — odezwał się głos Marcysi.
Dzwoniła Bogna. Zaczęła od zachwytów na temat Henryka. Taki miły, wesoły, interesujący chłopak.
— Wyobrażam sobie, jak się pan cieszy, że ma takiego brata.