Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tropniej ukryte, wieloma manewrami osłonięte postanowienia. Nawet taka Zosia Jurkowska, dziewczyna w każdym razie przeciętna, ile razy przychodził do niej z zamiarem zerwania, przeczuwała to zawsze. A przecież nie mógł sobie odmówić przynajmniej takiej dozy inteligencji, by dowolnie stawać się dla niej nieprzeniknionym, nieczytelnym.
Tylko intuicja... I jeżeli Bogna jest jej doszczętnie pozbawiona, bo Bogna nie ma intuicji za grosz, to chyba dlatego, że została wychowana przez takich rodziców, w takim domu, w takich warunkach.
Jakże mogła nie wyczuć istotnej nicości Malinowskiego, jak mogła z lekkim sercem przejść obok uczuć stokroć głębszych, którym do skonkretyzowania się i znalezienia wyrazu brakowało być może jedynie odnalezienia u niej odrobiny dobrej woli.
W ogóle to jeszcze pytanie, czy okrzyczana kobieca intuicja sięga poza sferę działania niższych instynktów, poza zespół — praw płci i biologicznej ich roli...
Zalewała go gorycz i jakiś bezprzedmiotowy żal. Wszystko, co go otaczało, wydawało się paradoksalnie niepotrzebne, drażniące swoją zbędnością, niezrozumiale puste i beztreściwe.
W domu zastał już Henryka. Stał przed rozciągniętym na kanapie Urusowem i z zapałem dowodził, że demokracja jest przeżytkiem. Stefan nie dał się wciągnąć do rozmowy. Przyglądał się bratu, jego przesadnie energicznym ruchom, zbyt szerokim ramionom i błyszczącym guzikom. Henryk stanowczo wywierał przykre wrażenie, obce i przykre. Stefan teraz już wiedział, że z tym mło-