Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go wniosku, że kocha się w jego żonie. Przecie ludzie muszą na wszystkie dostrzeżone zjawiska naklejać etykietki, a mają tylko bardzo ograniczony zapas takich nalepek. Nie znaleźliby spokoju, widząc wokół siebie przedmioty, których jeszcze nie nazwali. Czarne, białe, dobre, złe, miłość, nienawiść, zdrada, wierność. A gdy zdarzy się zjawisko bardziej złożone, zbyt wielostronne, by jedna nalepka wystarczyła, powiadają: „to jest nienormalne“ i pod taką etykietą gotowi są umieścić wszystko, co wykracza poza najprymitywniej sztancowane rzeczy.
Nawet Bogna tak często nie umie wyjść z tego kręgu dogmacików, aksjomatów codziennego użytku.
— Prawdy nasze — mówił wuj Walery — stoją nad nami jak las i żyjemy pośród nich bezpieczni.
— Szukam swoich prawd, poławiam je jak perły i zbieram na sznurek — mówił profesor Brzostowski, — gdy zaś spostrzegę, że nanizałem falsyfikat, pozbywam się go i szukam dalej.
Lecz cóż ma zrobić człowiek, który zrąbał wszystkie drzewa i nie znalazł ani jednej perły?
— To całkiem jasne — pomyślał Borowicz i wstał.
— Proszę pana, hallo! Proszę pana! Zapomniał pan rękawiczki — zawołał za nim wysoki sopran.
Chciał machnąć ręką i powiedzieć, że to wszystko jedno, lecz wrócił, zabrał rękawiczki, podziękował. Okrągła, rumiana buzia uśmiechała się doń z wyrazem filuternego zaciekawienia.
— Dziękuję pani — powtórzył.
— Ależ proszę.
Obok siedział chłopak w studenckiej czapce i też się uśmiechał. Borowicz uchylił kapelusza i przyśpieszył kro-