Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już wyegzaltowało sobie zbliżenie z nim do jakiego mistycznego zjednoczenia?
W przedpokoju rozległ się dzwonek. Po cięższym człapaniu Borowicz poznał, że poszła otworzyć drzwi sama pani Prekoszowa. Nie spodziewał się niczyjej wizyty, to też skrzywił się, gdy usłyszał głos gospodyni:
— Pan Borowicz pewno śpi, proszę pana, bo wczoraj późnym wieczorem przyjechał jego brat z wojska i długo rozmawiali, tak przynajmniej przypuszczam, bo przecie mnie to tam nie obchodzi, ani nie podsłuchuję, ale skoro, pan rozumie, bracia dawno się nie widzieli, to zawsze znajdzie się coś do gadania, szczególniej, że przyjechał tylko na trzy dni, bo urlopu dłuższego nie dostał, a dziś wcześniutko pomimo święta wstał i wyszedł, to pewno pan Borowicz znowu się położył, bo co ma robić w niedzielę. Chyba, że czyta, ale z drugiej strony nie sądzę, bo musieli jakieś ważne sprawy omawiać, bardzo ważne, może rodzinne, może jakie polityczne. W dzisiejszych czasach, proszę pana to nic nie wiadomo. Taki inżynier tu mieszkał na czwartym, ale w oficynie, o te okna, co jak pan zejdzie, to pod wieżyczką. I co się okazało?... Miał szwagra, proszę pana, pułkownika, to obaj uciekli do bolszewii...
— Komu ona to wszystko opowiada? — głowił się Borowicz, gdy nagle potok wymowy pani Prekoszowej przerwało przeciągłe „tsss“...
— Tsss... Ani słowa! Zaklinam, ani słowa — rozbrzmiewał tajemniczy szept — ja tu właśnie jestem w poufnej misji z ramienia ministra spraw kosmicznych. Wszystko rozumiem i jedno pani powiem... tsss... ale to zupełnie poufne, ściśle tajne...