Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Między nami porozumienie jest trudne nie z racji niechęci do takiego porozumienia. Różnica dwunastu lat w innych czasach nie znaczyłaby wiele, ale dzisiaj co innego. Sam mi kiedyś mówiłeś, że na ukształtowanie natury człowieka wpływa środowisko, epoka, klimat intelektualny i uczuciowy. Otóż myśmy się wychowali w zupełnie odmiennych klimatach, w różnych epokach. Weźmy ten przykład: tobie wydaje się barbarzyństwem jakakolwiek inna hierarchia ludzka niż hierarchia poziomu umysłowego, kultury, cywilizacji, a ja myślę, że sama względność takiej hierarchii już ją obala. Rozumiem hierarchię woli, charakteru, przydatności w dążeniu do świadomego celu. Nie miej mi za złe, że brak w tym co mówię jakiegoś ostatecznego uporządkowania. Nie jestem dostatecznie wyrobiony, by mieć w głowie idealny ład i wysegregowane pojęcia...
— Kiedy właśnie — podchwycił Stefan — ład, o którym mówisz, jest moim zdaniem dowodem niedojrzałości.
— Jakto?
— Umysł podzielony na szufladki i mający w każdej szufladce paczkę etykiet do naklejania na wszelkie zaobserwowane zjawiska, to szczyt pomyłki.
— A widzisz — zaśmiał się Henryk — znowu znaleźliśmy się przy kwestii dogmatu.
— Nie przeczę.
— To jest tak: ty w obawie wybrania złej drogi wolisz krążyć na miejscu, ja zaś walę na ślepo w tę, którą uważam za dobrą, za prowadzącą do celu.
— Każdy z nas zatem błądzi.
— Możliwe, ale ty wiesz to o sobie na pewno, a ja