Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc grać?... Udawać?... Skazać samą siebie na dożywotnią komedię?...
A jakież miała inne wyjście?... Oczywiście nic łatwiejszego, jak zaraz jutro powiedzieć Ewarystowi:
— Zrobiłam, co mogłam. Wydobyłam cię z więzienia. Ale żoną twoją nadal nie mogę zostać. Nie chcę rumienić się za ciebie. Nie chcę byś kompromitował mnie. A poza tym nie kocham cię wcale. Brzydzę się tobą i moralnie i fizycznie. Zostaw mnie w spokoju i rób, co chcesz.
Nic łatwiejszego... Ale jakież to byłoby okrutne, jakie nielitościwe, jakie egoistyczne i nędzne. Równałoby się to popchnięciu go w dół, odebraniu mu jedynego impulsu, który może go podźwignąć, wyparciu się człowieka w najgorszym nieszczęściu.
— I co później mogłabym powiedzieć dziecku?... Twój ojciec był słaby i złamany. Popełnił błąd, zaszczuli go za to ludzie, a ja go porzuciłam, gdyż przestałem go kochać.
Tak. Tak musiałaby powiedzieć, bo to byłaby prawda.
Bogna otarła łzy i objąwszy siebie w pasie rękami, zacisnęła je miękko i czule:
— Nie, złoto moje, życie moje, nie bój się, nie bój... Wszystko dla ciebie poświęcę, wszystkiego się wyrzeknę, wszystko przecierpię. W tobie moja nagroda, w tobie radość i szczęście. Zobaczysz, zacznę pracować, i ojciec twój wróci do pracy, ludzie zapomną, przebaczą, przyjdziesz na świat, a świat cały będzie się do ciebie uśmiechał, dzieciątko ty moje najsłodsze... I żadnej krzywdy życie ci nie zrobi. Ty będziesz jasne i piękne i szczęśliwe... Prawda, dzieciątko moje, prawda?..