Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi nie udowodnili? Opowiedziałem mu wszystko. Oczy otwierałem o tak, gdy mi zaczął układać różne kombinacje. Sam miał podobną historię w jednym towarzystwie akcyjnym i nic mu nie zrobili, a rąbnął ich na przeszło sto tysięcy...
— Ew — przerwała mu chłodno — czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz rzeczy... ohydne?!... Czy ty wiesz, że to cuchnie?... Co się z tobą stało?!... Zachwycasz się brudem i łajdactwem. Pomyśl tylko, zastanów się chwilę.
— A cóż ja takiego powiedziałem? — zrobił niewinną minę.
— Przecie nie mogłeś stracić poczucia uczciwości! Czyż nie pojmujesz, że w twoim podziwie dla tamtego łotra jest coś wstrętnego?
Starała się swemu głosowi nadać brzmienie najwyższej odrazy, ton najkategoryczniejszego potępienia.
Ewaryst zmieszał się, zaczerwienił się z lekka i rzucił od niechcenia:
— No... niczego mu nie udowodniono...
— I cóż z tego?!
— Nic z tego. W każdym razie nie zachwycam się nim, a po prostu zaciekawił mnie, jako... typ.
— Ale to jest typ, który u każdego uczciwego człowieka musi wywoływać wstręt! To jest zawodowy zbrodniarz.
— Nie przeczę...
— Słuchaj, Ew — postanowiła postawić kwestię na ostrzu noża — słuchaj, Ew, ty przecie popełniłeś rzecz straszną, podłą, niecną! Zniweczyłeś swoje dobre imię, swoją karierę, skompromitowałeś własną rodzinę i mnie.