Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc zlikwidowałaś mieszkanie?
— Tak. Zamieszkałam w małym hoteliku.
Zapłaciła szoferowi i weszli na górę.
— Pokoik jest wprawdzie bardzo mały — powiedziała — ale i na taki obecnie nas nie stać.
— Klitka — orzekł.
Spojrzał przez okno, z którego widać było podobne do studni podwórko, usiadł na łóżku, próbując sprężystość materacu, później na ceratowej kanapie i machnął ręką:
— Ostatecznie wygodniejsze to od pryczy.
— Czy nie jesteś głodny? — zapytała.
— Nie.
— Może chciałbyś się wykąpać? W korytarzu jest łazienka.
— Wieczorem się wykąpię.
Zapalił papierosa i powiedział:
— Teraz będę musiał wyjść. Mam spotkać się z jednym facetem. A on zawsze bywa u Kleszcza między pierwszą i drugą.
— Gdzie?
— U Kleszcza, w cukierni. Mam mu to oddać. Zobacz: nic nie rozumiesz, bo to specjalnym szyfrem pisane.
Podał Bognie skrawek szarego papieru zwinięty w cienkie ruloniki.
— Co to jest?
— Gryps, ważny gryps. Czytałaś o aferze Miszczakowskiego?
— Nie.
— Jakto? — zdziwił się — nie czytałaś o tym Miszcza-