Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no i każ przygotować śniadanie... Zaczekaj... I podać tę, wiesz, porcelanę w centki... Czekajże... Nie potrafisz, ja sama zarządzę. Zabaw tu tymczasem panią.
Jeszcze trzy razy przeprosiła i wyszła, a Bogna odetchnęła z ulgą. Naprzeciw niej siedziała Kazia ze smutną minką.
— Jacy śmieszni są ludzie starsi — odezwała się po chwili — niech pani powie jak się mają dzieci nie wstydzić rodziców?...
Bognie ścisnęło się serce: czy i jej dziecko kiedyś tak powie?... Nie, to niemożliwe. I nagle uprzytomniła sobie, że ojcem tego dziecka będzie Ewaryst. Przed oczyma zawirowały kolorowe płatki. Zacisnęła szczęki, by nie wybuchnąć płaczem.
— Mnie się zdaje — mówiła Kazia — że to z biegiem lat ludzie stają się tacy niemądrzy, gruboskórni... małostkowi... I dlatego są śmieszni. A pani nie jest taka. Boże, jakżebym chciała mieć taką matkę, jak pani!
— Dziecko drogie — Bognie zakręciły się łzy pod powiekami — skądże możesz wiedzieć? Nie znamy się wcale...
— O, ja to czuję.
— A poza tym twoja matka wcale nie jest ani niemądra, ani śmieszna. Na pewno kocha cię bardzo. To nieładnie, że wmawiasz w siebie, że się za nią wstydzisz.
— Ja ją też kocham, ale irytuje mnie, że ona nie widzi własnej śmieszności.
— A widzisz, kochasz ją.
— Można kochać nawet osoby bezwartościowe. Tatuś mówił, że pani kocha stryja Ewarysta. Nawet sam stryj to mówił. A ja mu wówczas prosto w czy: — a no,